niedziela, 19 września 2010

Manikarnika Ghat


Benaresi, miasto to znajduje się w stanie Uttar Pradesh. Uważane jest przez wyznawców hinduizmu za jedno z najświętszych miast Indii, a to za sprawą świętej rzeki Ganges, a raczej "Matki Gangi", która tu przepływa.
W mitologi hinduskiej początkowo była ona niebiańską rzekę, która na polecenie Boga Śiwy miała spłynąć na ziemię. Niezadowolona z rozkazu opuszczenia raju, postanowiła z impetem uderzyć w ziemię, aby dokonać jej zniszczenia. Jej zamiary odkrył jednak Bóg Śiwa. Złapał ją zatem w swe długie włosy, dzięki czemu delikatnie, spływający po nich Ganges powoli rozlał się po ziemi. "Matka Ganga" dawać miała od tego czasy urodzaj, ale także służyć wiernym modlitwą. Uważa się, że wody Gangesu oczyszczają duszę z grzechów, dlatego codziennie o wschodzie słońca modli się tu i dokonuje ablucji tak wielu hindusów. Modlitwie służy również jej idealne ustawienie koryta spływającego z północy na południe, dzięki czemu wierni mogą obserwować wschód słońca podczas modlitw.
Na jej lewym brzegu znajdują się Ghaty, czyli kamienne schody prowadzące do rzeki. Najsłynniejsze, czyli te, do których w pierwszej kolejności kierują swe kroki turyści to ghat Harischandra, Assi, Dasaswamedh i Manikarnika.
Ja chciałabym się skupić w tym wątku na najświętszym z świętych, kremacyjnym gacie Manikarnika. Należy on do najstarszych z ghatów Benarasi i owiany jest mitem o kolczyku Parvati. To tu Śiwa wykopał sadzawkę, aby znaleźć owy zaginiony kolczyk. To tu każdy hindus pragnie spocząć, ponieważ uważa, że to miejsce wyzwala duszę z kołowrotu urodzin i śmierci - sansary.
W miejscu tym byłam dwa razy- późnym wieczorem i rankiem i przyznam się szczerze, że mimo ogromu różnorodności, biedy i innych dziwactw w Indiach, to on zrobił na mnie największe wrażenie.

Pamiętam, iż będąc zaledwie 3 dni w Benarasi chcieliśmy zobaczyć to straszne miejsce jak najszybciej, właściwie to miasto z tym nam się przede wszystkim kojarzyło. Pierwszy raz wybraliśmy się tam późnym wieczorem, tak ok 22. Podjechaliśmy tuk tukiem w miejsce, gdzie pomiędzy budynkami, w wąskiej uliczce była zawieszona tablica z nazwą owego ghatu. Szybko przechwycił nas młody hindus- 'przewodnik', który powiedział, iż nas tam zaprowadzi. Tak na prawdę sami byśmy tam nie trafili. Do ghatu prowadził bowiem labirynt bardzo wąskich uliczek, w których sprzedawano różne rzeczy - jedzenie, kosmetyki, sari, suknie, bluzki, buty, biżuterię itd. Mimo ogromu ludności miejscowej, przechadzającej się, czy też zajętej własnymi sprawami, wyglądało to przerażająco. Idąc spiesznie przez uliczki, zaczęły się pojawiać stosy ściętego drzewa, przygotowanego na sprzedaż, a obok niego ogromne wagi. Uważa się, że aby spalić całkowicie ciało zmarłej osoby, należy kupić ilość drewna proporcjonalną do wagi ciała, co szacuje się na ok 2000-3000 rupii.
Tak na prawdę mało kogo jest na to stać, ponieważ średnia miesięczna pensja to zaledwie 2000 rupii. Wyda się to jeszcze bardziej przygnębiające, gdy weźmiemy pod uwagę, iż przeciętny hindus utrzymuje za tę kwotę wieloosobową rodzinę, często zarabia mniej, bądź jest zmuszony do żebrania, ponieważ nie ma żadnej pracy. Fakt ten powoduje, iż ludzie zbierają na swoją kremację całe życie, a mimo to nadal zmuszeni są do zakupu mniejszej ilości drewna, która nie wystarcza na spalenie całego ciała. Pozostałości - nadpalone palce, dłonie wrzucane są do świętej rzeki Gangi.
Ideałem jest, aby ciało spalało się na stosie z drzewa sandałowego, ten surowiec jest jednak niezwykle drogi i stać na niego niewielu. Obecnie kupuje się wióry i pozostałości z drzew sandałowych, którymi posypuje się stosy kremacyjne - wymysł współczesności, kolejny biznes.

Szacuje się, że w ciągu 24h spalanych jest na ghacie Manikarnika ok. 400 ciał, jedno za drugim, bez przerwy. Kiedy ja tam byłam, paliło się ok 10 stosów, było pełno ludzi, przede wszystkim mężczyzn, nie licząc kobiet - turystek. W powietrzu unosił się dziwny lekko słodkawy, wcale nie rażący, zapach spalanych zwłok. Sama byłam nim zdziwiona. Obok mnie w dół po schodach przenoszone były na bambusowych noszach zawinięte w materiał i udekorowane girlandami pomarańczowych kwiatów ciała. Za nimi schodzili ludzie wykrzykując głośno imię głównego Boga "Rama".
Jeden z mężczyzn ubrany był w białe zawinięte wokół bioder prześcieradło i ogolony był na łyso. Zapewne był to najstarszy syn zmarłego, którego zadaniem jest: podpalić stos "świętym ogniem", najlepiej pochodzącym z domu zmarłego - dzisiaj kupuje się go jednak w specjalnej świątyni, w razie potrzeby rozbija czaszkę zmarłego kijem - uważa się bowiem, iż dusza człowieka, która mieści się w czaszce musi zostać uwolniona po śmierci i jeżeli czaszka sama nie pęknie pod wpływem gorąca, to musi ją rozbić najstarszy syn- czy też wygrzebuje bambusowymi pałeczkami pozostałe niespalone fragmenty ciała i zanosi je do Gangesu. Na stosie pogrzebowym ciało ułożone jest stopami na południe, w kierunku siedziby Boga Śmierci - Jama, głową na północ, w kierunku siedziby Boga Zamożności - Kubery.
Zanim jednak ciało trafi na stos, namaszczane jest ono olejkiem sandałowym i owijane całunem. W przypadku mężczyzn golone jest całkowicie. Powinno być ono skremowane w ciągu 24 godzin od śmierci.
Kremacji nie ulegają kobiety w ciąży, gdyż noszą w sobie dziecko, małe dzieci, które są nieświadome i niedojrzałe, ludzie ukąszeni przez kobrę, święci mężowie sadhu.
Do ghatu kremacyjnego Manikarnika do dziś przybywają ludzie gotowi na śmierć, którzy czekają na nią w specjalnych przytułkach otrzymując dziennie jedną szklankę wody.



Ludzie, którzy pracują w tym miejscu to niedotykalni. Wg mitologi, gdy Parvati zgubiła swój kolczyk, pewien bramin odnalazł go i zatrzymał przy sobie. Wzbudziło to gniew Śiwy, który karząc go, zdegradował do najniższej klasy społecznej, a właściwie wykluczył poza system kastowy. Tym samym skazał go na pracę w ghacie kremacyjnym.

Obecnie ghat Manikarnika to pewnego rodzaju atrakcja turystyczna. Sami hindusi dla 10 rupii zaprowadzą tam każdego i pokażą wszystko. Mimo zakazu robienia zdjęć, w internecie znajduje się ich mnóstwo. Ja dla poszanowania godności zmarłych postanowiłam ich nie robić, dlatego jedyne co mogę przedstawić to zdjęcia Gangi i Benarasi .

wtorek, 7 września 2010

Moje Indie

"Indie powinny uczyć Europejczyka tego, czego najbardziej nie lubi - pokory. Bo wszystko jest tu odmienne, ubodzy górują nad nim szlachetnością obyczajów, wielokroć starszą kulturą, mimo że rozniecają ogień krzesiwkiem i z obojętnością patrzą na mknące limuzyny. Nie stanowią one dla nich przedmiotu pożądania. Przemkną skowycząc klaksonem i gdy kurz się za nimi rozwieje, wraca słoneczny spokój, znowu słychać dzwonienie cykad i chrzęst suchy traw skubanych przez białe krowy i długouche kozy.
Milczenie sprzyja skupieniu, samotność uczy milczenia i poznawania siebie. Nigdy nie ważę się ich osądzać, pouczać po prostacku; szanuję inność obyczaju. Wiem jedno: że są od nas, Europejczyków, i czyśćsi, i lepsi."
Moje Indie' Wojciech Żurawski
w: 'W kraju Indiry Gandhi

piątek, 27 sierpnia 2010

Zabawa kolorem

Zastanawiałam się, z czym najbardziej kojarzą mi się Indie. Szybko doszłam do wniosku, że słowo 'kolory' jest tu jak najbardziej na miejscu. Ludzie w tym świecie mimo biedy i nędzy odnajdują wielką radość w zabawie z kolorami, tak to można nazwać.

Zwłaszcza kobiety wyglądają tu jak egzotyczne kwiaty, kolorowe ważki, barwne motyle. One nie boją się ubarwiać swego życia elementami swojej garderoby. Wydaje się to sprawiać im wielką przyjemność.

Kolorowe sklepy z sari, złotymi bucikami, szalone ciężarówki, czy też wymyślnie poukładane warzywa, do tego Jodhpur zwany 'błękitnym miastem', coś z niczego, takie są Indie.
One kochają kolory.







wtorek, 24 sierpnia 2010

Pierwsze obrazy Indii




Pierwszy dzień w Indiach - wspomnienia


W końcu zmobilizowałam się, aby coś napisać o mojej podróży.
Wróciłam już prawie miesiąc temu i dopiero dziś postanowiłam powspominać i zapisać parę słów o Indiach. Skoro to pierwszy wpis po podróży zacznę więc od początku, zatem od pierwszego dnia.

Pamiętam jak dziś, kiedy wylądowałam na lotnisku Indiry Gandhi w Delhi, kiedy po raz pierwszy wymieniłam tam 100$ na ok 400 rupii i kiedy pierwszy raz wsiadłam do taksówki, która wydawała się być wrakiem samochodu. Ekscytacja, podniecenie, radość, euforia i myśl, że nie jest tu tak gorąco jak sobie wyobrażałam towarzyszyły mi w tych pierwszych chwilach.

Przejechawszy ok 10 km do centrum stolicy, wysiadłam na ulicy, która wyglądała jakby przeżyła właśnie bombardowanie, była to istna ruina, bloki w połowie zburzone, wszędzie jakieś wielkie wyrwy i dziury, błoto, syf, fekalia, a wokół tego pełno ludzi i rikszy wchodzących bądź wjeżdżających na mnie, jakby mnie tam w ogóle nie było. Mój entuzjazm został wystawiony poraz pierwszy na próbę.
Tą drogą, zwała się ona 'Maine Bazar', musiałam przejść ok 200m, wspominam to jak ciężką przeprawę, podczas której cieszyłam się, że nie mam walizki na kółkach, lub torby podróżnej, lecz mój uwielbiony do dziś, 34 litrowy plecak, a na końcu której znajdować się miała największa nagroda, jaką sobie można wyobrazić - HOTEL.

W końcu dotarłam. Kiedy wynajęłam pokój za ok 400 rupii/2os bez klimatyzacji, nagroda okazała się mizerna jak na te męczarnie. Delikatnie mówiąc musiałam się zacząć przyzwyczajać do standardów, które z czasem nawet polubiłam, ale które nieco odbiegają od tych europejskich.

Na przeciwko restauracji znajdowała się pyszna (jak dziś wspominam) restauracja nepalska, w której na dzień dobry zobaczyłam karalucha i myszkę biegającą sobie wokół nóg gości. Taki widok to norma z którym należ się oswoić.
Indie to miejsce dla miłośników zwierząt, zabicie chociażby najmniejszego robaczka, spotkałoby się z wielkim niezrozumieniem i naganą wśród tubylców.
Istny raj dla wegetarian!

W ten pierwszy dzień wcale nie chciałam być w Indiach, bałam się, że nie podołam tym 29 dniom, które były przede mną. Kiedy wybrałam się na małe zwiedzanie,meczet, szpital dla ptaków, czerwony fort, miałam parę chwil zwątpienia czy wytrzymam, było tak gorąco. Słońce okazało się 'wypalające', a do tego te niedogodności, o których dziś pisze z uśmiechem. Ja się przyzwyczaiłam, a nawet w tym odnalazłam, pokochałam ten kraj i ten 'burdel', bo inaczej tego nie można nazwać.

czwartek, 3 czerwca 2010

Indie.
Żyje tutaj ok 1 miliard 27 milionów ludzi. Szacuje się, że 82% z nich to hindusi i właściwie to dla tych ludzi jadę do Indii. Społeczność hinduska jest tak zróżnicowana i intrygująca, chce ją poznać na tyle, na ile będzie to możliwe - jeżeli w ogóle da się ją poznać w ciągu miesiąca.
Tyle zakazów, nakazów, o których mówią książki, czy to naprawdę istnieje? Chce się przekonać
Kraj kontrastów, kraj kolorów, istna mozaika. Podobno, aby pokochać Indie, trzeba je najpierw znienawidzić - tak piszą podróżnicy w swych książkach. Jak będzie w rzeczywistości sama nie wiem, przekonam się niebawem. Póki co przygotowuje się, mentalnie, fizycznie. Czytam wszelkie newsy, ostatni o nadzwyczajnie wysokich temperaturach jak na ten kraj - ok 50 stopni.

Szczepienia

Szczepienia zrobione! 470zł! Wizyta lekarska 100zł, WZW A 125zł - po 6 miesiącach należy powtórzyć szczepienie, Heine Medina (Polio) 80zł - ważne 10 lat, Dur brzuszny 165zł-ważne 3 lata
Do tego jeszcze międzynarodowa książeczka szczepień (żółta) 5zł
Szczepienia raczej bezbolesne, jedynie na drugi dzień ręce bolą, ale da się przeżyć. Skutków ubocznych ja żadnych nie miałam, normalnie się czułam na drugi dzień, mogłam pracować i wykonywać wszelkie zadania dnia codziennego:-)

wtorek, 25 maja 2010

Bezpieczeństwo najważniejsze.

Dziś mam już 25.05.2010 za równy miesiąc wyjeżdżam! Niestety zanim wyjadę do Indii musze się zatroszczyć o własne bezpieczeństwo. Przerażona doniesieniami i tym co przeczytałam postanowiłam się zaszczepić na wszystkie zalecane ( ponieważ wszelkie szczepienia w Indiach są zalecane a nie wymagane) choroby tj. dur brzuszny, polio, WZW A i B, tężec. Dwa ostatnie mnie nie dotyczą, ponieważ byłam na nie szczepiona jeszcze w szkole i wciąż są aktualne. Mimo to, koszt szczepień porażający ok 400zł, w tym jak, usłyszałam 5-minutowa wizyta u lekarza, który ma orzec, czy mogę zostać zaszczepiona (jej koszt to 100zł - nie da się obejść). Miejsce: Oddział Chorób Zakaźnych, Tropikalnych i Pasożytniczych. Ponadto dochodzi do tego jeden dzień z głowy, kiedy to podobno mam czuć się fatalnie po szczepieniach - jestem troszkę przerażona. Jutro napiszę jak było i co nowego się dowiedziałam.

poniedziałek, 22 marca 2010

Wygodny plecak

Wielka podróż przede mną, można by powiedzieć podróż życia. Chcę się przygotować do niej jak najlepiej.
zaczęłam się więc zastanawiać co mi będzie potrzebne...
na pewno plecak - już mam, kupiłam sobie z tej okazji nowy szaro-żółty 30+6l.
Wszyscy mówią, że strasznie mały jak na miesięczną podróż, ale to przecież ja będę go codziennie dźwigać z miasta do miasta, dlatego właśnie chce jak najbardziej ograniczyć swój bagaż. Pragnę z przyjemnością zwiedzać i odkrywać nowe rzeczy, zachwycać się nie myśląc, że 'coś mnie męczy' i o tym, 'kiedy dotrzemy do hotelu'. to nie ma być jedna wielka modlitwa o postój i ulgę dla moich pleców.
Kupując plecak określiłam ceną, wielkością, no i jeszcze jakością.
Przede wszystkim chciałam, żeby wszedł mi do samolotu jako bagaż podręczny (każda linia lotnicza podaje akceptowane wymiary bagażu podręcznego),
ponadto miał być wygodny, tak żeby mnie nie uwierał i żeby plecy mi się zbyt nie pociły, dlatego wybrałam plecak z siatką na plecach, który gwarantuje wentylację, ale także jest to plecak dostosowany do kobiecej sylwetki.
Ważne było też, aby miał z boku kieszeń na butelkę, która łatwo pozwoli mi sięgnąć po coś do picia, no i dodatkowa dolna kieszeń, która umożliwi mi dostęp do rzeczy na samym spodzie bez wyjmowania tych na górze.
Doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli kupię sobie plecak, którego główna kieszeń jest ściągana sznurkami, a nie jest zapinana na ekspres. Sznurki się raczej nie popsują, a nawet jeśli to łatwo je wymienić, z ekspresem jest już gorzej.
Ponadto dobrze jest jak plecak ma zaczepy na kijki trekingowe, zawsze można doczepić tu inne rzeczy, których nie będziemy mogli schować do wnętrz plecaka z różnych powodów, np buty czy ręcznik, albo statyw do aparatu.
To wszystkie wymagania, jakimi się kierowałam, mój plecak je spełnia, jak się sprawdzi... zobaczę tak na prawdę dopiero w czerwcu.

czwartek, 18 marca 2010

Moje upragnione Indie

26.06.2010, godzina 11.00, Lotnisko Okęcie, Warszawa - o tej porze i w tym miejscu zacznie się spełniać jedno z moich marzeń - Wyprawa: Indie!
Bilet już jest, kupiłam go miesiąc wcześniej. Lecę rosyjskimi liniami 'Aeroflot'. Miejscem docelowym jest Delhi, lotnisko Indiry Gandhi. Samolot leci przez Moskwę, a tam spędzę ładne kilka godzin, co wtedy robić?
Upragnione Indie objawią się przede mną o 5.45, co dalej, jeszcze nie wiem.

Wiem jedno, bilet powrotny mam na dzień 26.07.2010. Cały miesiąc spędzę w Indiach, będę podróżować i poznawać, jak ktoś kiedyś napisał, 'mozaikę indyjską'.
Teraz muszę się skupić na przygotowaniach..