W końcu zmobilizowałam się, aby coś napisać o mojej podróży.
Wróciłam już prawie miesiąc temu i dopiero dziś postanowiłam powspominać i zapisać parę słów o Indiach. Skoro to pierwszy wpis po podróży zacznę więc od początku, zatem od pierwszego dnia.
Pamiętam jak dziś, kiedy wylądowałam na lotnisku Indiry Gandhi w Delhi, kiedy po raz pierwszy wymieniłam tam 100$ na ok 400 rupii i kiedy pierwszy raz wsiadłam do taksówki, która wydawała się być wrakiem samochodu. Ekscytacja, podniecenie, radość, euforia i myśl, że nie jest tu tak gorąco jak sobie wyobrażałam towarzyszyły mi w tych pierwszych chwilach.
Przejechawszy ok 10 km do centrum stolicy, wysiadłam na ulicy, która wyglądała jakby przeżyła właśnie bombardowanie, była to istna ruina, bloki w połowie zburzone, wszędzie jakieś wielkie wyrwy i dziury, błoto, syf, fekalia, a wokół tego pełno ludzi i rikszy wchodzących bądź wjeżdżających na mnie, jakby mnie tam w ogóle nie było. Mój entuzjazm został wystawiony poraz pierwszy na próbę.
Tą drogą, zwała się ona 'Maine Bazar', musiałam przejść ok 200m, wspominam to jak ciężką przeprawę, podczas której cieszyłam się, że nie mam walizki na kółkach, lub torby podróżnej, lecz mój uwielbiony do dziś, 34 litrowy plecak, a na końcu której znajdować się miała największa nagroda, jaką sobie można wyobrazić - HOTEL.
W końcu dotarłam. Kiedy wynajęłam pokój za ok 400 rupii/2os bez klimatyzacji, nagroda okazała się mizerna jak na te męczarnie. Delikatnie mówiąc musiałam się zacząć przyzwyczajać do standardów, które z czasem nawet polubiłam, ale które nieco odbiegają od tych europejskich.
Na przeciwko restauracji znajdowała się pyszna (jak dziś wspominam) restauracja nepalska, w której na dzień dobry zobaczyłam karalucha i myszkę biegającą sobie wokół nóg gości. Taki widok to norma z którym należ się oswoić.
Indie to miejsce dla miłośników zwierząt, zabicie chociażby najmniejszego robaczka, spotkałoby się z wielkim niezrozumieniem i naganą wśród tubylców.
Istny raj dla wegetarian!
W ten pierwszy dzień wcale nie chciałam być w Indiach, bałam się, że nie podołam tym 29 dniom, które były przede mną. Kiedy wybrałam się na małe zwiedzanie,meczet, szpital dla ptaków, czerwony fort, miałam parę chwil zwątpienia czy wytrzymam, było tak gorąco. Słońce okazało się 'wypalające', a do tego te niedogodności, o których dziś pisze z uśmiechem. Ja się przyzwyczaiłam, a nawet w tym odnalazłam, pokochałam ten kraj i ten 'burdel', bo inaczej tego nie można nazwać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz